Gdy
to polityk wybiera sędziego ...
Szukając
przykładu tradycji sędziowskiej niezależności, zwykle przywołuje
się amerykański Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych (Supreme
Court of The United States, w skrócie: SCOTUS). Sędziowie
pełnią tam urząd dożywotnio, a umierają bardzo rzadko – jak
głosi znane za oceanem powiedzenie. Teoretycznie żadna z
pozostałych władz nie ma wpływu na ich
werdykty, a formalny związek poszczególnych sędziów z politykami
sprowadza
się
do przeszłości zawodowej sędziego (niekiedy
pracownika
lub doradcy
administracji
rządowej
i/lub struktur partyjnych)
oraz aktu nominacyjnego Prezydenta USA, poprzedzonego zatwierdzeniem
przez Senat. Z
chwilą
powołania
taki sędzia teoretycznie staje się już całkowicie niezależnym
i niezawisłym w sferze wyrokowania - aż do śmierci lub rezygnacji
z urzędu. Faktycznie jednak, przez sam tryb wyboru sędziów do tego
grona, ściśle powiązany
z istniejącym
w USA systemem prezydenckim, amerykański SN jest – delikatnie to
ujmując – niewolny od wpływu partyjnej polityki.
W
2000 r. losy prezydentury w USA zawisły na włosku. Języczkiem u
wagi miał się okazać stan Floryda, gdzie różnicą zaledwie 537
głosów i przewagą 0,009 % wygrał George W. Bush. Mimo, że
demokrata Al Gore zyskał w skali kraju niemal 550.000 głosów
więcej, przy zwycięstwie na Florydzie istniejący w USA system
zapewniał republikaninowi 25 tamtejszych głosów elektorskich i
finalnie jego ogólnokrajowe zwycięstwo. Wskutek
zwłaszcza żądań
ponownego, tym razem ręcznego, przeliczenia głosów (miało to
zweryfikować wcześniejsze liczenie maszynowe, gdzie zdarzały się
niejasności co do uznania głosu za nieważny), zaraz
po wyborach
nastąpił ostry spór sądowy co do dopuszczalności kontynuowania
takiej
weryfikacji,
zwłaszcza
po
wyznaczonym terminie na przekazanie wyników. Spór prawny na tym tle
zakończyło postępowanie przed federalnym Sądem Najwyższym (Bush
v. Gore), gdzie głosami 5:4 wstępnie wstrzymano dalsze liczenie
głosów, co – wraz z następczym
orzeczeniem - przypieczętowało ostateczne zwycięstwo G.W.Busha. Za
rozstrzygnięciem zagłosowało pięciu sędziów powołanych przez
republikańskich prezydentów (w tym też
C. Thomas, mianowany do SN przez G.Busha seniora czyli ojca
zwycięskiego kandydata), czterech powołanych przez demokratów
wyraziło sprzeciw. W
całej
sprawie chodziło m.in.
o
uprawnienia stanowej legislatury i stanowego Sądu
Najwyższego,
których
swoboda
została zakwestionowana przez sąd federalny głosami sędziów
republikańskich. Ci zaś - co warte podkreślenia – w innych
wypadkach zwykle bywali
bardziej przychylni autonomii stanów. Choć
pojawiają się też głosy, że ponowne przeliczenie nie zmieniłoby
tożsamości zwycięzcy, orzeczenia
w tej sprawie
wzbudzały
i nadal wzbudzają kontrowersje w USA, czego wyrazem były
pojawiające
się potem na ich
temat publikacje o tak znamiennych tytułach jak: „Should We
Trust
Judges”
(„Czy powinniśmy ufać sędziom?”), „Supreme Court Commits
Suicide”
(„Sąd Najwyższy popełnia samobójstwo), „Supreme Injustice.
How the High Court Hijacked
Elections 2000” („Najwyższa niesprawiedliwość. Jak Wysoki Sąd
uprowadził wybory
2000”), czy „Politics over Principle” („Polityka nad
pryncypium”).
Idealnym podsumowaniem zgłaszanych do
nich uwag
wydaje się być konstatacja zawarta w jednym ze zdań
odrębnych
(sędziego J. P. Stevensa): „Chociaż nigdy nie poznamy z całkowitą
pewnością tożsamości zwycięzcy tegorocznych wyborów, tożsamość
przegranego jest jasna. To zaufanie Narodu do sędziego jako
bezstronnego strażnika rządów prawa”. Nie
dawało się bowiem nie dostrzec związku
zwycięskiego wyniku głosowania w SCOTUS
z proweniencją polityczną sędziów, którzy mieli tam akurat
większość
oraz faktu, że to
nominaci republikanów w SN przesądzili
wygraną
kandydata tejże
partii.
Tylko
w
czerwcu 2020
r.
zapadły
w tym
samym sądzie
aż trzy precedensowe
orzeczenia, w
których
rozkład
głosów przebiegał
także z grubsza po linii partyjnej, z korektą w postaci
republikańskiego prezesa
SCOTUS J. Robertsa,
który znany jest z bardziej liberalnych poglądów (zresztą zyskał
poparcie części demokratycznych
senatorów już
w 2005 r., gdy powoływano go do SN). Najpierw Supreme
Court
uznał, że przepisy ustawy Civil Rights Act z 1964 r., literalnie
zabraniające jedynie dyskryminacji
pracowników ze względu na rasę, kolor skóry, pochodzenie,
wyznawaną religię i płeć, chronią
również osoby
homoseksualne i transseksualne (Bostock v. Clayton County, Georgia).
Administracja D. Trumpa bezskutecznie argumentowała, że zapis
ustawy
nie obejmował orientacji seksualnej i tożsamości płciowej.
Następnie uchylił forsowane
przez
urzędującego prezydenta
USA
zakończenie
stworzonego przez B.
Obamę programu
imigracyjnego
DACA („Deferred
Action for Childhood Arrivals”), określającego
warunki,
pod jakimi nielegalni migranci, którzy przybyli jako dzieci do USA,
mogą czasowo uniknąć deportacji (Department of Homeland Security
v. Regents of University of
California et al.). Wreszcie,
uchylił
uchwalone w Luizjanie rygorystyczne przepisy administracyjne,
istotnie ograniczające dostępność aborcji
(June Medical Services, LLC v. Russo). Również
to ostatnie
rozstrzygnięcie zapadło
wbrew negatywnemu stanowisku republikańskiej administracji D.
Trumpa, znanej ze wspierania ruchów pro life. Interesujący był
każdorazowy wynik głosowań: 5:4. Wszystkie trzy orzeczenia
przeszły
głosami sędziów wywodzących się z nominacji demokratycznej,
wspartych stanowiskiem
prezesa
J. Robertsa. Przeciwko byli pozostali
obecni w SN sędziowie „republikańscy”, w tym obaj powołani już
przez D. Trumpa (B. Kavanaugh,
N. Gorsuch).
Opisana
zależność między politycznym
decydentem, dokonującym wyboru i powołania danego
sędziego, a przyszłym orzekaniem tegoż sędziego, nie zawiera
w sobie przypadku.
Desygnując
takiego sędziego, który jest bliski ideologicznie i środowiskowo:
poglądami prawnym, zapatrywaniami społecznymi, politycznymi i
układami towarzyskimi, zyskuje się względną rękojmię
przedłużenia wpływów własnego ugrupowania na sferę władzy
teoretycznie odrębną od polityków. W tym układzie traci na
znaczeniu formalna gwarancja niezależności sędziego i jego
niezawisłości w orzekaniu. Nawet przy tak ogromnej sferze
autonomii, którą niewątpliwie cieszą się sędziowie
amerykańskiego SN, widać jak na dłoni, że przeszłość zawodowa
i nominacyjna odbija się na ich sferze orzeczniczej, przynajmniej
tam, gdzie wejdzie w rachubę kontrola decyzji politycznych albo
konieczność rozstrzygnięcia kontrowersyjnych kwestii społecznych.
Nieprzypadkowa jest wyraźna
determinacja D. Trumpa do powołania za swojej kadencji możliwie
dużej
liczby sędziów federalnych, zwykle relatywnie młodych białych
mężczyzn o konserwatywnych poglądach – by ci na lata
zdefiniowali
amerykańskie
sądownictwo czy też zaciekła walka o to, czy B. Kavanaugh,
uznawany za wyjątkowo konserwatywnego, zasiądzie ostatecznie w
SCOTUS.
W
warunkach
polskich
polityczne
nominacje sędziów ograniczone
były do 2018 r. wyłącznie
do Trybunału Konstytucyjnego. Rozmijanie
się 9 – letnich indywidualnych kadencji, przy zmieniających się
składach
Sejmu,
gwarantowało jednak
w pewnym zakresie niezbędny
pluralizm myśli poprzez
wybieranie przez różne ugrupowania sędziów o odmiennej
wrażliwości politycznej
i
społecznej.
Aż
do 2015 r. trzon organu
stanowili
zresztą
szanowani
profesorowie prawa.
Najpierw
jednak 8 lat rządów PO – PSL, a potem rządy Zjednoczonej
Prawicy, spowodowały wyraźne
przechyły ideologiczne
w TK,
drastycznie
pogłębione w ostatnim przypadku
powołaniem 3 „dublerów” oraz już jaskrawo politycznymi
nominacjami w stylu: J. Przyłębskiej, prof. K. Pawłowicz, S.
Piotrowicza czy ostatnio B. Sochańskiego. W efekcie, mimo wszystkich
atrybutów formalnej niezależności instytucjonalnej i gwarancji
niezawisłości sędziowskiej, Trybunał Konstytucyjny stał
się przez taką politykę personalną faktycznie
trzecią, ostateczną,
izbą
Parlamentu, całkowicie podporządkowaną
partii
rządzącej,
służącą z
jednej strony do legalizowania konstytucyjnie kontrowersyjnych zmian
PiS, z drugiej – do przechowywania niewygodnych politycznie dla
niej ustaw, wniosków czy skarg konstytucyjnych. Od paru lat bez
trudu można przewidzieć treść kolejnych zapadających tam
orzeczeń bo te zawsze są zgodne z oczekiwaniami większości
parlamentarnej. Odesłać tu należy np. do artykułu prof. M. Pyziak
– Szafnickiej („Nowa rola Trybunału Konstytucyjnego”), który
ukazał się na łamach „Rzeczpospolitej”.
W
pozostałych sądach - przez swoją większość w KRS i tryb jej
wyboru do Rady – to głównie sędziowie wskazywali sędziów, co
aż do 2018 r. czyniło polski wymiar sprawiedliwości w miarę
wolnym od nadmiernego wpływu polityków.
Powołanie neoKRS celowo rozciągnęło ten polityczny wybór - poprzez pośredników w osobach osadzonych tam sprzyjających PiS sędziów - także na SN, NSA i sądy powszechne, a w rezultacie pozwoliło obozowi Zjednoczonej Prawicy na personalne obsadzanie tych sądów.
Przykłady: z jednej strony amerykańskiego SN, a z drugiej – rodzimego TK, dowodzą jednak niezbicie, że sędzia wybrany politycznie (o ile nie będą temu towarzyszyły sztywne reguły selekcji, drastycznie ograniczające arbitralność decyzji personalnej, a tym samym i jej partyjne kryteria) nawet po latach nie przestaje być wolnym od polityki i pozostaje w zasadzie wierny w swoim orzekaniu tym środowiskom, ugrupowaniom i poglądom, które stały za jego powołaniem. Przy monopartyjnym obsadzeniu całego sądu czy izby stają się one wtedy przedłużeniem władzy politycznej danej partii, a smutny los TK pokazuje skalę druzgocącego wpływu tego faktu dla autorytetu i zaufania społecznego do tak zbudowanej instytucji. Nie ma logicznego powodu aby gdzie indziej nagle miałoby być jakoś inaczej. Między bajki można więc włożyć zapewnienia, że tak powołany sędzia będzie już wtedy li tylko „sługą polskiego prawa i polskiego społeczeństwa, a nie politycznych i korporacyjnych koterii” czy o „odgradzaniu Sądu Najwyższego od polityki grubym murem”. W kontekście owej nieformalnej zależności formalnie niezależnych sędziów SN z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można zatem pójść o zakład jak ostatecznie zostaną rozstrzygnięte przez nowych sędziów IKNiSP SN (wszyscy powołani przez A. Dudę) te najbardziej ocenne i zarazem godzące w legalność jego elekcji protesty wyborcze: odnoszące się do niekonstytucyjności trybu i daty zarządzenia wyborów, braku równości maksymalnych budżetów kampanijnych dla poszczególnych kandydatów, niejasności w finansowaniu kampanii A. Dudy, jednostronnej roli mediów publicznych, nieprawidłowości w głosowaniach za granicą czy naruszającego zasadę równości faworyzowania profrekwencyjnego mieszkańców małych gmin, gdzie urzędujący prezydent cieszył się wedle wszelkich sondaży wyraźnie większym poparciem. A nade wszystko: jak zostanie rozstrzygnięta kwestia ważności wyboru Prezydenta RP. Gdy to polityk wybiera sędziego, można bez trudu przewidzieć jak ten sędzia za chwilę oceni też wybór tegoż polityka. Tym bardziej przy istniejących zastrzeżeniach prawnych co do legalności samego aktu powołania, gdzie właśnie rzeczony polityk jest gwarantem dalszej obecności w SN. W normalnych okolicznościach byłoby to zatem oczywistą podstawą do wyłączenia od orzekania … ale wiadomo jak rozpoznawane są tego typu wnioski w IKNiSP SN. Po to utworzono ową izbę oraz powołano do niej w trybie politycznym wyłącznie nowych sędziów SN aby wynik rozstrzygania takich kontrowersji, jak te dotyczące wyborów z 12 lipca 2020 r., okazał się finalnie zbieżnym z tym co dwadzieścia lat wcześniej zdarzyło się po drugiej stronie oceanu.
Powołanie neoKRS celowo rozciągnęło ten polityczny wybór - poprzez pośredników w osobach osadzonych tam sprzyjających PiS sędziów - także na SN, NSA i sądy powszechne, a w rezultacie pozwoliło obozowi Zjednoczonej Prawicy na personalne obsadzanie tych sądów.
Przykłady: z jednej strony amerykańskiego SN, a z drugiej – rodzimego TK, dowodzą jednak niezbicie, że sędzia wybrany politycznie (o ile nie będą temu towarzyszyły sztywne reguły selekcji, drastycznie ograniczające arbitralność decyzji personalnej, a tym samym i jej partyjne kryteria) nawet po latach nie przestaje być wolnym od polityki i pozostaje w zasadzie wierny w swoim orzekaniu tym środowiskom, ugrupowaniom i poglądom, które stały za jego powołaniem. Przy monopartyjnym obsadzeniu całego sądu czy izby stają się one wtedy przedłużeniem władzy politycznej danej partii, a smutny los TK pokazuje skalę druzgocącego wpływu tego faktu dla autorytetu i zaufania społecznego do tak zbudowanej instytucji. Nie ma logicznego powodu aby gdzie indziej nagle miałoby być jakoś inaczej. Między bajki można więc włożyć zapewnienia, że tak powołany sędzia będzie już wtedy li tylko „sługą polskiego prawa i polskiego społeczeństwa, a nie politycznych i korporacyjnych koterii” czy o „odgradzaniu Sądu Najwyższego od polityki grubym murem”. W kontekście owej nieformalnej zależności formalnie niezależnych sędziów SN z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można zatem pójść o zakład jak ostatecznie zostaną rozstrzygnięte przez nowych sędziów IKNiSP SN (wszyscy powołani przez A. Dudę) te najbardziej ocenne i zarazem godzące w legalność jego elekcji protesty wyborcze: odnoszące się do niekonstytucyjności trybu i daty zarządzenia wyborów, braku równości maksymalnych budżetów kampanijnych dla poszczególnych kandydatów, niejasności w finansowaniu kampanii A. Dudy, jednostronnej roli mediów publicznych, nieprawidłowości w głosowaniach za granicą czy naruszającego zasadę równości faworyzowania profrekwencyjnego mieszkańców małych gmin, gdzie urzędujący prezydent cieszył się wedle wszelkich sondaży wyraźnie większym poparciem. A nade wszystko: jak zostanie rozstrzygnięta kwestia ważności wyboru Prezydenta RP. Gdy to polityk wybiera sędziego, można bez trudu przewidzieć jak ten sędzia za chwilę oceni też wybór tegoż polityka. Tym bardziej przy istniejących zastrzeżeniach prawnych co do legalności samego aktu powołania, gdzie właśnie rzeczony polityk jest gwarantem dalszej obecności w SN. W normalnych okolicznościach byłoby to zatem oczywistą podstawą do wyłączenia od orzekania … ale wiadomo jak rozpoznawane są tego typu wnioski w IKNiSP SN. Po to utworzono ową izbę oraz powołano do niej w trybie politycznym wyłącznie nowych sędziów SN aby wynik rozstrzygania takich kontrowersji, jak te dotyczące wyborów z 12 lipca 2020 r., okazał się finalnie zbieżnym z tym co dwadzieścia lat wcześniej zdarzyło się po drugiej stronie oceanu.
SSO
Tomasz Krawczyk