środa, 29 lipca 2020

Gdy to polityk wybiera sędziego ...

Gdy to polityk wybiera sędziego ...

Szukając przykładu tradycji sędziowskiej niezależności, zwykle przywołuje się amerykański Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych (Supreme Court of The United States, w skrócie: SCOTUS). Sędziowie pełnią tam urząd dożywotnio, a umierają bardzo rzadko – jak głosi znane za oceanem powiedzenie. Teoretycznie żadna z pozostałych władz nie ma wpływu na ich werdykty, a formalny związek poszczególnych sędziów z politykami sprowadza się do przeszłości zawodowej sędziego (niekiedy pracownika lub doradcy administracji rządowej i/lub struktur partyjnych) oraz aktu nominacyjnego Prezydenta USA, poprzedzonego zatwierdzeniem przez Senat. Z chwilą powołania taki sędzia teoretycznie staje się już całkowicie niezależnym i niezawisłym w sferze wyrokowania - aż do śmierci lub rezygnacji z urzędu. Faktycznie jednak, przez sam tryb wyboru sędziów do tego grona, ściśle powiązany z istniejącym w USA systemem prezydenckim, amerykański SN jest – delikatnie to ujmując – niewolny od wpływu partyjnej polityki. 
 Court Building
 
W 2000 r. losy prezydentury w USA zawisły na włosku. Języczkiem u wagi miał się okazać stan Floryda, gdzie różnicą zaledwie 537 głosów i przewagą 0,009 % wygrał George W. Bush. Mimo, że demokrata Al Gore zyskał w skali kraju niemal 550.000 głosów więcej, przy zwycięstwie na Florydzie istniejący w USA system zapewniał republikaninowi 25 tamtejszych głosów elektorskich i finalnie jego ogólnokrajowe zwycięstwo. Wskutek zwłaszcza żądań ponownego, tym razem ręcznego, przeliczenia głosów (miało to zweryfikować wcześniejsze liczenie maszynowe, gdzie zdarzały się niejasności co do uznania głosu za nieważny), zaraz po wyborach nastąpił ostry spór sądowy co do dopuszczalności kontynuowania takiej weryfikacji, zwłaszcza po wyznaczonym terminie na przekazanie wyników. Spór prawny na tym tle zakończyło postępowanie przed federalnym Sądem Najwyższym (Bush v. Gore), gdzie głosami 5:4 wstępnie wstrzymano dalsze liczenie głosów, co – wraz z następczym orzeczeniem - przypieczętowało ostateczne zwycięstwo G.W.Busha. Za rozstrzygnięciem zagłosowało pięciu sędziów powołanych przez republikańskich prezydentów (w tym też C. Thomas, mianowany do SN przez G.Busha seniora czyli ojca zwycięskiego kandydata), czterech powołanych przez demokratów wyraziło sprzeciw. W całej sprawie chodziło m.in. o uprawnienia stanowej legislatury i stanowego Sądu Najwyższego, których swoboda została zakwestionowana przez sąd federalny głosami sędziów republikańskich. Ci zaś - co warte podkreślenia – w innych wypadkach zwykle bywali bardziej przychylni autonomii stanów. Choć pojawiają się też głosy, że ponowne przeliczenie nie zmieniłoby tożsamości zwycięzcy, orzeczenia w tej sprawie wzbudzały i nadal wzbudzają kontrowersje w USA, czego wyrazem były pojawiające się potem na ich temat publikacje o tak znamiennych tytułach jak: „Should We Trust Judges” („Czy powinniśmy ufać sędziom?”), „Supreme Court Commits Suicide” („Sąd Najwyższy popełnia samobójstwo), „Supreme Injustice. How the High Court Hijacked Elections 2000” („Najwyższa niesprawiedliwość. Jak Wysoki Sąd uprowadził wybory 2000”), czy „Politics over Principle” („Polityka nad pryncypium”). Idealnym podsumowaniem zgłaszanych do nich uwag wydaje się być konstatacja zawarta w jednym ze zdań odrębnych (sędziego J. P. Stevensa): „Chociaż nigdy nie poznamy z całkowitą pewnością tożsamości zwycięzcy tegorocznych wyborów, tożsamość przegranego jest jasna. To zaufanie Narodu do sędziego jako bezstronnego strażnika rządów prawa”. Nie dawało się bowiem nie dostrzec związku zwycięskiego wyniku głosowania w SCOTUS z proweniencją polityczną sędziów, którzy mieli tam akurat większość oraz faktu, że to nominaci republikanów w SN przesądzili wygraną kandydata tejże partii.
 United States presidential election, 2000 - Conservapedia

Tylko w czerwcu 2020 r. zapadły w tym samym sądzie aż trzy precedensowe orzeczenia, w których rozkład głosów przebiegał także z grubsza po linii partyjnej, z korektą w postaci republikańskiego prezesa SCOTUS J. Robertsa, który znany jest z bardziej liberalnych poglądów (zresztą zyskał poparcie części demokratycznych senatorów już w 2005 r., gdy powoływano go do SN). Najpierw Supreme Court uznał, że przepisy ustawy Civil Rights Act z 1964 r., literalnie zabraniające jedynie dyskryminacji pracowników ze względu na rasę, kolor skóry, pochodzenie, wyznawaną religię i płeć, chronią również osoby homoseksualne i transseksualne (Bostock v. Clayton County, Georgia). Administracja D. Trumpa bezskutecznie argumentowała, że zapis ustawy nie obejmował orientacji seksualnej i tożsamości płciowej. Następnie uchylił forsowane przez urzędującego prezydenta USA zakończenie stworzonego przez B. Obamę programu imigracyjnego DACA („Deferred Action for Childhood Arrivals”), określającego warunki, pod jakimi nielegalni migranci, którzy przybyli jako dzieci do USA, mogą czasowo uniknąć deportacji (Department of Homeland Security v. Regents of University of California et al.). Wreszcie, uchylił uchwalone w Luizjanie rygorystyczne przepisy administracyjne, istotnie ograniczające dostępność aborcji (June Medical Services, LLC v. Russo). Również to ostatnie rozstrzygnięcie zapadło wbrew negatywnemu stanowisku republikańskiej administracji D. Trumpa, znanej ze wspierania ruchów pro life. Interesujący był każdorazowy wynik głosowań: 5:4. Wszystkie trzy orzeczenia przeszły głosami sędziów wywodzących się z nominacji demokratycznej, wspartych stanowiskiem prezesa J. Robertsa. Przeciwko byli pozostali obecni w SN sędziowie „republikańscy”, w tym obaj powołani już przez D. Trumpa (B. Kavanaugh, N. Gorsuch).
Opisana zależność między politycznym decydentem, dokonującym wyboru i powołania danego sędziego, a przyszłym orzekaniem tegoż sędziego, nie zawiera w sobie przypadku. Desygnując takiego sędziego, który jest bliski ideologicznie i środowiskowo: poglądami prawnym, zapatrywaniami społecznymi, politycznymi i układami towarzyskimi, zyskuje się względną rękojmię przedłużenia wpływów własnego ugrupowania na sferę władzy teoretycznie odrębną od polityków. W tym układzie traci na znaczeniu formalna gwarancja niezależności sędziego i jego niezawisłości w orzekaniu. Nawet przy tak ogromnej sferze autonomii, którą niewątpliwie cieszą się sędziowie amerykańskiego SN, widać jak na dłoni, że przeszłość zawodowa i nominacyjna odbija się na ich sferze orzeczniczej, przynajmniej tam, gdzie wejdzie w rachubę kontrola decyzji politycznych albo konieczność rozstrzygnięcia kontrowersyjnych kwestii społecznych. Nieprzypadkowa jest wyraźna determinacja D. Trumpa do powołania za swojej kadencji możliwie dużej liczby sędziów federalnych, zwykle relatywnie młodych białych mężczyzn o konserwatywnych poglądach – by ci na lata zdefiniowali amerykańskie sądownictwo czy też zaciekła walka o to, czy B. Kavanaugh, uznawany za wyjątkowo konserwatywnego, zasiądzie ostatecznie w SCOTUS.
W warunkach polskich polityczne nominacje sędziów ograniczone były do 2018 r. wyłącznie do Trybunału Konstytucyjnego. Rozmijanie się 9 – letnich indywidualnych kadencji, przy zmieniających się składach Sejmu, gwarantowało jednak w pewnym zakresie niezbędny pluralizm myśli poprzez wybieranie przez różne ugrupowania sędziów o odmiennej wrażliwości politycznej i społecznej. Aż do 2015 r. trzon organu stanowili zresztą szanowani profesorowie prawa. Najpierw jednak 8 lat rządów PO – PSL, a potem rządy Zjednoczonej Prawicy, spowodowały wyraźne przechyły ideologiczne w TK, drastycznie pogłębione w ostatnim przypadku powołaniem 3 „dublerów” oraz już jaskrawo politycznymi nominacjami w stylu: J. Przyłębskiej, prof. K. Pawłowicz, S. Piotrowicza czy ostatnio B. Sochańskiego. W efekcie, mimo wszystkich atrybutów formalnej niezależności instytucjonalnej i gwarancji niezawisłości sędziowskiej, Trybunał Konstytucyjny stał się przez taką politykę personalną faktycznie trzecią, ostateczną, izbą Parlamentu, całkowicie podporządkowaną partii rządzącej, służącą z jednej strony do legalizowania konstytucyjnie kontrowersyjnych zmian PiS, z drugiej – do przechowywania niewygodnych politycznie dla niej ustaw, wniosków czy skarg konstytucyjnych. Od paru lat bez trudu można przewidzieć treść kolejnych zapadających tam orzeczeń bo te zawsze są zgodne z oczekiwaniami większości parlamentarnej. Odesłać tu należy np. do artykułu prof. M. Pyziak – Szafnickiej („Nowa rola Trybunału Konstytucyjnego”), który ukazał się na łamach „Rzeczpospolitej”.
W pozostałych sądach - przez swoją większość w KRS i tryb jej wyboru do Rady – to głównie sędziowie wskazywali sędziów, co aż do 2018 r. czyniło polski wymiar sprawiedliwości w miarę wolnym od nadmiernego wpływu polityków. 
 Powołanie neoKRS celowo rozciągnęło ten polityczny wybór - poprzez pośredników w osobach osadzonych tam sprzyjających PiS sędziów - także na SN, NSA i sądy powszechne, a w rezultacie pozwoliło obozowi Zjednoczonej Prawicy na personalne obsadzanie tych sądów. 

 RMF FM: NSA wydał kolejne zabezpieczenie powołania sędziów SN

Przykłady: z jednej strony amerykańskiego SN, a z drugiej – rodzimego TK, dowodzą jednak niezbicie, że sędzia wybrany politycznie (o ile nie będą temu towarzyszyły sztywne reguły selekcji, drastycznie ograniczające arbitralność decyzji personalnej, a tym samym i jej partyjne kryteria) nawet po latach nie przestaje być wolnym od polityki i pozostaje w zasadzie wierny w swoim orzekaniu tym środowiskom, ugrupowaniom i poglądom, które stały za jego powołaniem. Przy monopartyjnym obsadzeniu całego sądu czy izby stają się one wtedy przedłużeniem władzy politycznej danej partii, a smutny los TK pokazuje skalę druzgocącego wpływu tego faktu dla autorytetu i zaufania społecznego do tak zbudowanej instytucji. Nie ma logicznego powodu aby gdzie indziej nagle miałoby być jakoś inaczej. Między bajki można więc włożyć zapewnienia, że tak powołany sędzia będzie już wtedy li tylko „sługą polskiego prawa i polskiego społeczeństwa, a nie politycznych i korporacyjnych koterii” czy o „odgradzaniu Sądu Najwyższego od polityki grubym murem”. W kontekście owej nieformalnej zależności formalnie niezależnych sędziów SN z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można zatem pójść o zakład jak ostatecznie zostaną rozstrzygnięte przez nowych sędziów IKNiSP SN (wszyscy powołani przez A. Dudę) te najbardziej ocenne i zarazem godzące w legalność jego elekcji protesty wyborcze: odnoszące się do niekonstytucyjności trybu i daty zarządzenia wyborów, braku równości maksymalnych budżetów kampanijnych dla poszczególnych kandydatów, niejasności w finansowaniu kampanii A. Dudy, jednostronnej roli mediów publicznych, nieprawidłowości w głosowaniach za granicą czy naruszającego zasadę równości faworyzowania profrekwencyjnego mieszkańców małych gmin, gdzie urzędujący prezydent cieszył się wedle wszelkich sondaży wyraźnie większym poparciem. A nade wszystko: jak zostanie rozstrzygnięta kwestia ważności wyboru Prezydenta RP. Gdy to polityk wybiera sędziego, można bez trudu przewidzieć jak ten sędzia za chwilę oceni też wybór tegoż polityka. Tym bardziej przy istniejących zastrzeżeniach prawnych co do legalności samego aktu powołania, gdzie właśnie rzeczony polityk jest gwarantem dalszej obecności w SN. W normalnych okolicznościach byłoby to zatem oczywistą podstawą do wyłączenia od orzekania … ale wiadomo jak rozpoznawane są tego typu wnioski w IKNiSP SN. Po to utworzono ową izbę oraz powołano do niej w trybie politycznym wyłącznie nowych sędziów SN aby wynik rozstrzygania takich kontrowersji, jak te dotyczące wyborów z 12 lipca 2020 r., okazał się finalnie zbieżnym z tym co dwadzieścia lat wcześniej zdarzyło się po drugiej stronie oceanu.

SSO Tomasz Krawczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz