wtorek, 26 maja 2020

Halo, czy w Polsce za chwilę organizowane będą wybory prezydenckie?


Jesteśmy po wyborach prezydenckich, które przyniosły ciekawą innowację społeczną – zakończyły się, ale głosowania nie przeprowadzono. Podobno mają być następne wybory. Zapowiedziano je na 28 czerwca 2020 roku. Opinia publiczna przyjęła tę datę do wiadomości. Mamy jednak pewien problem. Wybory nie zostały ogłoszone. Niby nic, ale jakoś dziwnie robi się na sercu, kiedy człowiek uświadomi sobie, że do zapowiadanej daty wyborów został tylko miesiąc.
Sędziowie zawsze byli ważnym elementem sytemu kontroli przestrzegania procedur demokratycznych. To już przeszłość, bo na dbałość o praworządność po prostu nie ma czasu. Nie chcę dyskutować na temat daty wyborów. Porządek konstytucyjny nie zna konstrukcji wyborów ponowionych wobec organizacyjnej klapy w pierwszej procedurze. Wiem, że takie myślenie nie nawiązuje do polskiej rzeczywistości. Konstytucja nic nie znaczy, kiedy jej zapisy nie odpowiadają woli politycznej. Niestety, takich czasów dożyliśmy. Dlatego trzeba liczyć się z tym, że w najbliższych tygodniach wybory prezydenckie odbędą się. Tylko jakim cudem uda się je zorganizować?
Jakoś nie uspakaja mnie świadomość funkcjonowania byłych kandydatów z wyborów bez głosowania, którzy podobno mają jakieś prawa nabyte do zrealizowania w przyszłych wyborach. Ta dziwna konstrukcja na pewno nie ucywilizuje procedur wyborczych. Wydawało mi się, że wybory to poważna sprawa. Tymczasem rozpisanie kalendarza wyborczego na zbyt krótki czas może dać niezły kontekst kabaretowy, ale nie pozwoli spełnić wymogów demokratycznych. Czynności organizacyjne związane z tworzeniem komisji wyborczych, porządkowaniem spisów wyborców, drukiem kart wyborczych i doręczaniem pakietów wyborczych wymagają czasu i spokojnego działania. Inaczej możemy skompromitować się jako państwo, które będzie musiało zrobić trzecie podejście do głosowania. Pamiętajmy, że nie wszystkie czynności organizacyjne można realizować bezpośrednio po ogłoszeniu wyborów. Najpierw trzeba wiedzieć, kto w wyborach wystartuje. A gdzie w tym wszystkim kampania wyborcza?   
Farsa wyborcza pokazuje, że w dzisiejszej Polsce wybory są dla polityków. Obywatele mają tylko głosować, jeśli jakimś sposobem dostaną możliwość zrealizowania tego obowiązku w dogodnym dla polityków terminie. Wybory przestały być świętem demokracji. Nadal jednak nie brakuje miłośników porządku demokratycznego. Nie warto wystawiać ich cierpliwości na próbę. Nawet żarliwe uczucie nie uchroni nas przed zwykłą irytacją o nieobliczalnych konsekwencjach. Jak w piosence...


SSO Krzysztof Kacprzak 

poniedziałek, 25 maja 2020

OBYWATEL SĘDZIA




W szczęśliwie minionym okresie PRL, kiedy milicjant legitymował na ulicy człowieka zwracał się do niego per „obywatelu”. Podobnie było np. w ludowym wojsku polskim, gdzie szeregowy zwracał się do przełożonego „obywatelu kapralu”. To śmieszne i straszne, że w kraju, w którym władza traktowała wszystkich jak pionki i rządziła autorytarnie, tłumiąc wszelki opór siłowo, jednocześnie w sferze werbalnej nazywała wszystkich obywatelami. Oczywiście z czasem nawet i tego pozornego ładu nie dotrzymano i pojawiła się super grupa obywateli zwanych „towarzyszami”, czyli członkami partii.
Te PRL-owskie absurdy niestety mają swoją współczesną kontynuację. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że ponad 30 lat od odzyskania suwerenności i rozpoczęcia pochodu z totalitaryzmu do demokracji, dzisiejsza władza z obrzydzeniem reaguje na hasło „społeczeństwo obywatelskie” czy nazwę „obywatele RP”?
Przecież słowo OBYWATEL można zdefiniować jako świadomy uczestnik życia publicznego, deklarujący się jako członek wspólnoty państwowej, korzystający ze swoich praw wynikających z konstytucji ale też spełniający swe obowiązki wobec Ojczyzny. Obywatel to zatem współczesny patriota, kochający Polskę, przy czym nie tylko jej hymn, godło czy flagę ale wierny jej interesom, tradycji i kulturze. To człowiek nieobojętny na zagrożenia zewnętrzne i wewnętrzne, wolny od pokusy kierowania się egoizmem osobistym czy partyjnym. Czy pod taką definicją ktoś mógłby się wahać podpisać?
Jeśli jakaś władza nie lubi tak zdefiniowanej obywatelskości, to albo obywatelom nie ufa, tracąc prawo do ich reprezentowania, albo – co gorsze –dąży do wyeliminowania takich obywateli aby zapewnić sobie możliwość nieskrępowanego niczym rządzenia. Ten ostatni model już z historii znamy. Przeciwdziałanie takim pokusom jest nie tylko prawem obywatela, ale także jego obowiązkiem wobec Ojczyzny.

My sędziowie wiele ostatnio słyszymy inwektyw i oszczerstw. Słyszymy także pouczenia płynące od przedstawicieli władzy ustawodawczej i wykonawczej, że nasza rola polegać ma na byciu wyłącznie ustami ustawy. Odmawia się nam prawa do wypowiadania się na temat jakości prawa, kierunków i sposobów realizacji politycznych zamierzeń rządzących czy wreszcie zagrożeń dla wszystkich, jakie wynikają z łamania podstawowych zasad demokratycznego państwa prawnego. Słyszymy że prowadzimy działalność polityczną! Naprawdę?... Dla zobrazowania problemu dotknę tabu i dam pewien przykład. Oczywiście z góry zastrzegam, że skala jest zupełnie inna, a moją intencją nie jest obrona zbrodniarzy. W czasach PRL zapadały surowe wyroki na działaczy opozycji, nie tylko tej zbrojnej. Często skazywano ludzi nawet na śmierć. Prokuratorzy bezwzględnie ścigali tych, którzy dla władzy byli realnych lub choćby tylko potencjalnym zagrożeniem. Dotyczy to nie tylko początków PRL, ale także np. okresu stanu wojennego. Zdecydowana większość tych działań miała jednak oparcie w prawie jakie wtedy obowiązywało! Dziś władza, ale także wielu obywateli nazywa tych sędziów i prokuratorów zbrodniarzami. Dlaczego? Przecież oni byli tylko ustami ustawy. Stosowali obowiązujące przepisy! Robili dokładnie to, czego często wymaga się dziś od sędziów. Nie odzywali się, milczeli, byli rękoma władzy, która ustanawiała przepisy wygodne dla siebie.
Żaden Obywatel nie może milczeć, kiedy ojczyzna jest zagrożona. Kiedy zagrożone są podstawowe prawa obywatelskie, takie jak prawo do niezależnego sądownictwa. Kiedy ogranicza się lub całkowicie marginalizuje rolę konstytucyjnych organów kontrolujących polityczne poczynania rządzących. Ito nie jest żadna polityka kiedy my sędziowie zwracamy na to uwagę i głośno o tym mówimy. Jako osoby, które stoją na pierwszej linii stosowania prawa i widzą jakie skutki ono powoduje mamy OBOWIĄZEK mówienia, pisania, a czasem protestowania. Ograniczenia prawa obywatelskich są wyjątkowe i wynikać muszą wprost z ustawy. Jako wyjątki od reguły muszą być ściśle interpretowane. Sędziowie wiedzą o zakazie członkostwa w partiach politycznych i prowadzenia działalności politycznej, o zakazie strajkowania i konieczności etycznego i powściągliwego zachowania się w przestrzeni publicznej. Zakazy te nie mogą jednak odbierać sędziom prawa do Bycia Obywatelem.
Rzecz ostatnia: obywatel ma również tzw. czynne prawo wyborcze. Oznacza ono uprawnienie do wybierania w demokratycznych wyborach takich przedstawicieli do władz, którzy zdaniem wybierającego będą najlepszymi posłami, samorządowcami czy najlepszym Prezydentem. Ktoś, kto z tego prawa rezygnuje stawia się na marginesie społeczeństwa obywatelskiego. Naszym obowiązkiem jest nie tylko z tego prawa korzystać, ale także namawiać do tego innych, po to, żeby władza w kraju miała silny mandat społeczny, ale też żeby czuła na plecach oddech obywateli, którzy w razie czego ostudzą jej autorytarne zapędy.

Obywatel SSO Grzegorz Gała

Witajcie w świecie symetrystów


Jeśli ktoś jeszcze nie jest pewny na czym polega symetryzm w postaci klinicznej, powinien rzucić okiem na publicystykę Tomasza Pietrygi, który na łamach Rzeczpospolitej opublikował właśnie (25.05.2020 r.) artykuł pt. „Pierwsza Prezes na polu minowym”
Właśnie zadałem sobie emocjonalny trud przyjrzenia się bliżej temu swoistemu manifestowi postawy symetrystycznej na przykładzie dokonanej przez Pana Pietrygę diagnozy sytuacji Pani Małgorzaty Manowskiej w Sądzie Najwyższym.
Pan Redaktor pisze na wstępie: „Mimo że przedstawiciel „starych sędziów" uzyskał największe poparcie Zgromadzenia Ogólnego (50 sędziów) - było jasne, że obok powyższych kryteriów, w grę wchodzić będzie kalkulacja polityczna, czyli wybór na prezesa kogoś z przedstawicieli nowych sędziów. Tak też się stało.”
To prawda. Ale czy „kalkulacja polityczna” przy wyborze I Prezesa SN to dobre kryterium wyboru? Czy Pan Redaktor poddaje to dalszym rozważaniom, ocenie, analizie korzyści i zagrożeń? Nie. Zamiast tego pisze w dalszym fragmencie, że zasypanie podziału między sędziami „starymi” a „nowymi” może być zadaniem „karkołomnym”, a to  „z uwagi na dużą pryncypialność w podejściu starych sędziów do zmian w SN”. Ta pryncypialność polegać ma na tym, że „spora część z nich [tj. starych sędziów – R.M.] nie uznaje statusu nowych sędziów, wskazując że zostali wybrani z naruszeniem konstytucji”. Jaka jest wobec tej informacji konkluzja Pana Redaktora? Czy apel do „nowych sędziów” i nowej Prezes o refleksję? O poważne traktowanie prawa? Może o wycofanie się z drogi prowadzącej do pogłębienia ustroju demokracji fasadowej? Nie. Konkluzja ta brzmi: „z takim podejściem trudno będzie o kompromis” (!!!)
Żal straszny i smutek przebija z tej konkluzji. Bo przecież Kompromis – rzecz absolutnie najważniejsza. Nieważne są pryncypia, nieważne, kto jak został wybrany, czy z naruszeniem prawa, czy nie. Wszak politycy tak a nie inaczej zdecydowali, a oni przecież sprawują jedyną realną władzę w Polsce. Sądy mają być dla tejże władzy politycznej jedynie narzędziem służącym do jej pełnego urzeczywistnienia. Wszelkie polemiki z tym podejściem tylko utrudniają tak upragniony przez symetrystów Kompromis. Kompromis, który każdy sędzia powinien wdrukować sobie do głowy i działać wyłącznie w celu jego osiągnięcia. Kompromis najechanego z najeźdźcą, ograbionego ze złodziejem, pobitego z napastnikiem, zelżonego z paszkwilantem. Kompromis ‒ zapamiętajcie to sobie.
Ale dalej jest jeszcze rozwinięcie tej swoistej troski Pana Redaktora o dalsze działanie Sądu Najwyższego w obliczu tak bezkompromisowej postawy „starych sędziów”. Będą oni bowiem „starali się okopać w Izbach: Cywilnej, Karnej i Pracy, gdzie stanowią prawie 100 procent składu, stając się swoistym sądem w sądzie”. Doprawdy? Izba Cywilna, Izba Karna i Izba Pracy są nazywane potencjalnym „sądem w sądzie”??? Czytałem to zdanie napisane przez Redaktora Pietrygę kilka razy, nie mogąc uwierzyć w to co widzę. 
Czy jednak przypadkiem nie jest tak, że to tzw. „nowe” izby SN są wszczepionym na siłę, z pobudek czysto politycznych, ciałem obcym w SN, takim właśnie „sądem w sądzie”? Działają na wielce wątpliwych podstawach prawnych, a jedna z nich – Izba Dyscyplinarna, będąca sądem w sądzie nie tylko w przenośni, ale i faktycznie – nie powinna już teraz działać w ogóle, na skutek jej zawieszenia postanowieniem zabezpieczającym TSUE. Pisanie o tradycyjnych jednostkach organizacyjnych Sądu Najwyższego jako o „swoistym sądzie w sądzie” jest w tej sytuacji (a piszę to najłagodniej jak potrafię) daleko idącym nadużyciem i jaskrawym przykładem zastosowania znanej sztuczki erystycznej „nazwij rzeczy przeciwnie, niż wyglądają” albo też innej – „nazwij wyjątek zasadą a zasadę wyjątkiem”. Kiedyś sztuczki te w dyskusji były uznawane za oczywiście niedozwolone. Ale to było kiedyś i na pewno nie w świecie symetrystów.
Jest jednak, zdaniem Pana Redaktora Pietrygi, nadzieja: „To może się zmienić wraz z odejściem starszej kadry w stan spoczynku, co będzie następowało w stopniowo w najbliższych latach”. Należy zatem trzymać kciuki za planowe (albo i wcześniejsze niż planowe...) odejścia starych, doświadczonych sędziów! I wtedy wreszcie nastąpi błogi stan Kompromisu. A kto wie, może nawet stan Poparcia.
Najważniejsze w tym całym „rozedrganiu” Sądu Najwyższego jest – zdaniem Redaktora – aby nowa Pierwsza Prezes zrobiła wszystko, żeby „tę instytucje odseparować od politycznego świata grubszym niż dotąd murem”. Szkoda, że lektura tego artykułu prasowego nie zawiera choćby sugestii, za pomocą jakich narzędzi? Bo w obecnej sytuacji to raczej „świat polityczny” ma narzędzia do tego, aby śmiało zapukać do drzwi „nowej Pierwszej Prezes” i zasugerować np. ten albo inny kierunek prowadzenia postępowania przygotowawczego w sprawie ogromnego wycieku danych z KSSiP, której „nowa Pierwsza Prezes” jest/była szefową…

SSO Rafał Maciejewski

niedziela, 24 maja 2020

NIHIL NOVI



Także w prawie nie ma nic nowego, wszystko już gdzieś było choć w innej odsłonie. Dyskusja, jaka rozgorzała po ogłoszeniu wyników wyboru kandydatów na I Prezesa SN, sprowadza się do kwestii, czy i ilu kandydatów wybranych na ostatnim Zgromadzeniu Ogólnym Sędziów SN może legalnie zostać przedstawionych Prezydentowi A. Dudzie. Przypomnieć warto, że na 95 oddanych głosów, zaufanie większości członków ZO SSN zdobył tylko prof. W. Wróbel. Cała reszta otrzymała tych głosów mniej niż 50 % (najwięcej prof. M. Manowska - 25). 

 Konstytucja „Nihil novi” i jej znaczenie dla ustroju Rzeczypospolitej
Rezultat nie był niespodzianką o tyle, że przeforsowana przez polityków partii rządzącej nowa ustawa o SN wprowadziła zasadę, że każdy z sędziów miał mieć na zgromadzeniu tylko jeden głos (art. 13 §5 ustawy). W rezultacie, z powodów czysto arytmetycznych, kandydat z poparciem większości Zgromadzenia Ogólnego Sędziów SN z zasady mógł też być maksymalnie tylko jeden. Dodatkowo „rozwodniła” głosy równolegle wprowadzona reguła, że tych kandydatów przedstawianych Prezydentowi RP miałoby być aż pięciu. Z kronikarskiego obowiązku warto wskazać, że w wariancie skrajnym powyższe rozwiązanie mogło doprowadzić nawet do paradoksu przedstawienia Prezydentowi RP jako „kandydata ZO SSN” takiej osoby, co uzyskała ledwie jeden głos, samemu się nim popierając.
Konstytucyjna regulacja wyboru I Prezesa SN jest lapidarna („Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego powołuje Prezydent Rzeczypospolitej na sześcioletnią kadencję spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego” - art. 183 ust. 3 Konstytucji RP). Jasno jednak wskazuje na dwa aspekty. Prezydent nie może być tylko notariuszem woli Zgromadzenia Ogólnego Sędziów SN i musi mieć wybór przynajmniej spośród dwóch konkurujących osób. Dodatkowo, organem, który ma dokonać „przedstawienia” (co jest czymś innym niż zwykłe „zaopiniowanie”), jest wyłącznie Zgromadzenie Ogólne Sędziów SN. Nie może tego dokonać arbitralnie np. przewodniczący zgromadzenia (w tym wypadku: dr hab. A. Stępkowski).
Dostrzec należy, że regulacja art. 183 ust. 3 Konstytucji RP jest kalką zasad wyboru Prezesa TK i Wiceprezesa TK, określonych w jej art. 194 ust. 2 („Prezesa i Wiceprezesa Trybunału Konstytucyjnego powołuje Prezydent Rzeczypospolitej spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Trybunału Konstytucyjnego”). Przepisy są tak identyczne, że nie ma powodu do stosowania nieuprawnionych dystynkcji w zakresie ogólnych ram tego wyboru. W szczegółach (ustawowych, regulaminowych) jakieś różnice mogą oczywiście wystąpić choćby z racji liczby sędziów ale nie mogą one prowadzić do krańcowo odmiennych interpretacji dwóch tak tożsamych norm konstytucyjnych. Warto zatem przypomnieć, że w odniesieniu do zasad wyboru Prezesa TK i Wiceprezesa TK, Trybunał Konstytucyjny zajął już stanowisko w wyroku z dnia 7 listopada 2016 r., K 44/16. 

 Wyższa emerytura dla 140 tys. Polek. Wyrok Trybunału ...


Jest to jedno z tych orzeczeń, które początkowo były przedmiotem odmowy publikacji przez ówczesną Prezes Rady Ministrów B. Szydło, ostatecznie jednak pod wpływem Komisji Europejskiej je promulgowano i weszły do polskiego porządku konstytucyjnego. Wspomniany wyrok dotyczy wprawdzie wyboru szefów TK ale poprzez odwołanie się do bliźniaczej regulacji zachowuje pełną aktualność także przy wyborze I Prezesa SN. Dokonano tam rozróżnienia między „kandydatami wybranymi”, a w rozumieniu konstytucyjnym „kandydatami przedstawionymi”, stwierdzając, że „za kandydatów w konstytucyjnym rozumieniu Trybunał uznał wyłącznie tych kandydatów, którzy uzyskali poparcie większości głosujących sędziów. Tylko tacy kandydaci mogą bowiem zostać uznani za popieranych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów TK”. Trybunał Konstytucyjny dalej stwierdził, że „kandydaci w rozumieniu konstytucyjnym mogą zostać wyłonieni albo w indywidualnych głosowaniach nad każdą z kandydatur, w których każdy z głosujących sędziów ma jeden głos i może go oddać tylko na jednego kandydata, albo w głosowaniu ogólnym, w którym każdy z głosujących sędziów ma tyle głosów, ile jest kandydatur” (...) „Procedura, której rezultat został wprost wskazany w art. 194 ust. 2 konstytucji (a zatem odpowiednio i w art. 183 ust. 3 – przyp. autora), ma charakter dwuetapowy i obejmuje wybór kandydatów (uregulowany ustawowo i regulaminowo) oraz przedstawienie kandydatów (uregulowane konstytucyjnie i regulaminowo).” Dodatkowo Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że „„wybór” oraz „przedstawienie” to odrębne czynności Zgromadzenia Ogólnego Sędziów TK, które mają charakter złożony i sekwencyjny oraz są celowościowo determinowane bezpośrednio przez samą konstytucję”.
Wobec pojawiających się odmiennych doniesień, warto też nadmienić, że w uchwale Zgromadzenia Ogólnego Sędziów SN z dnia 14 kwietnia 2003 r. w sprawie regulaminu wyboru kandydatów na stanowisko Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego przyjęto zasadę większościowego głosowania osobno na każdego z kandydatów. Ostatecznie zostawał przedstawiony Prezydentowi RP (a zatem w rozumieniu konstytucyjnym) ten, który uzyskał na ZO SSN więcej głosów „za” niż „przeciw”. Czyli też musiał mieć poparcie większości sędziów SN. Spośród tak wyłonionych kandydatów Prezydent RP miał już swobodny wybór – a zatem nie stawał się przez to w żadnym razie notariuszem, podpisującym wolę samych sędziów. Tak skonstruowany model w pełni zatem respektował wskazany wzorzec konstytucyjny, zakreślony potem przez Trybunał Konstytucyjny w przywołanym wyroku z 2016 r.
Odnosząc te uwagi do realiów SN, oczywistym jest, że treść art. 13 ustawy o Sądzie Najwyższym nie trzyma wzorca art. 183 ust. 3 Konstytucji RP i w świetle powyższych wskazań Trybunału Konstytucyjnego kształtuje procedurę wadliwie – przynajmniej w tym zakresie, w jakim by miało to doprowadzić do blokowego zagłosowania jednym głosem na całą listę kandydatów, a nie na każdego z osobna w poszczególnych głosowaniach (jak to było do tej pory). Rację mieli ci członkowie Zgromadzenia Ogólnego Sędziów SN, którzy domagali się albo osobnego głosowania na każdą z kandydujących osób albo przegłosowania na koniec stosownej uchwały całego Zgromadzenia Ogólnego o przedstawieniu wybranych kandydatów Prezydentowi RP. Nie nastąpiło to jednak na skutek bezzasadnej odmowy ze strony dr hab. A. Stępkowskiego. Nazwiska przedłożone przez niego Prezydentowi RP nie będą miały w rezultacie waloru kandydatur „przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów SN”. Wybór I Prezesa SN w tych warunkach będzie miał wszelkie cechy deliktu konstytucyjnego – przynajmniej wtedy gdyby ostatecznie miał on paść na osobę z poparciem niższym niż ta, która uzyskała przeszło 50 % głosów na zgromadzeniu w dniu 23 maja 2020 r. Odmiennymi słowy: każdy inny I Prezes SN aniżeli prof. W. Wróbel będzie z zasady powołanym niekonstytucyjnie.

SSO Tomasz Krawczyk

Odmrażanie sądów w oparach tajemniczości

Po świecie hula zabójczy wirus, który zdestabilizował funkcjonowanie ludzkości. Jednak państwa europejskie powoli przywracają normalność. Także Polska jest na etapie odmrażania gospodarki. Polskie sądy wracają do pełnowymiarowej pracy. Nie będzie to proste przywrócenie stanu sprzed pandemii. Wprowadzono szereg rozwiązań nadzwyczajnych. Warto przyjrzeć się im z punktu widzenia praw obywatelskich. Pandemiczny zamęt sprzyja myśleniu, że ograniczenie swobód obywatelskich jest naturalne. Działa w tym przypadku znany mechanizm – człowiek przestraszony zwraca uwagę tylko na bezpieczeństwo. Wszystko inne jest mniej ważne. Opinia publiczna wydaje się pogodzona z brakiem wprowadzenia stanu nadzwyczajnego. Sytuacja ta jest wprawdzie nie do pogodzenia ze standardem konstytucyjnym, ale względy epidemiczne usprawiedliwiają wszystko. W ten sposób obywatelom zabrano już prawo do zgromadzeń. Teraz sądy otacza się murem z przepisów i zarządzeń organizacyjnych, odcinając ich działania od kontroli społecznej.
 
Nie jest niczym dziwnym, że przywracanie działalności sądów odbywa się z podkreśleniem znaczenia spełniania standardów sanitarnych. Stąd pomysły zakazu włączania klimatyzatorów, wprowadzania przegród, przyłbic, maseczek, odkażania oraz pracy na zmiany czy w soboty. Uwaga opinii publicznej skupiła się na problemach czasu pracy sądów i respektowania praw pracowniczych. Niewątpliwie oznacza to dezorganizację życia wielu osób i rozchwianie systemu sprawiedliwości. Sądy nie funkcjonują w próżni. Zmiana organizacji pracy wpływa na pełnomocników, prokuraturę, policję, służbę więzienną i inne podmioty. Kwestie te na pewno są bardzo istotne. Słusznie wywołują żywe reakcje pracowników sądów i osób współpracujących z sądami. Interesy są tu oczywiste. Natomiast towarzysząca temu próba usunięcia obywatela z sądu umyka uwadze. 

Do wolności i praw obywatelskich zalicza między innymi prawo do jawnego rozpatrzenia sprawy sądowej. Precyzyjnie wskazuje się przypadki pozwalające na wyłączenie jawności rozprawy, ale z zastrzeżeniem, że wyrok ogłaszany jest publicznie (art. 45 Konstytucji RP). Jawność rozpatrzenia sprawy jest jednym z wymagań konstytucyjnego standardu odpowiedniego ukształtowania postępowania sądowego. Sposób realizacji tej sfery uprawnień obywatelskich w aspekcie ustroju i właściwości sądów oraz uregulowania postępowań sądowych, stosownie do treści art. 176 ust. 2 Konstytucji RP, określają ustawy. Tymczasem na tę chwilę stan spraw jest taki, że najdalej idące ograniczenia jawności postępowań sądowych wynikać będą z zarządzeń prezesa lub dyrektora sądu. Po prostu nikt „obcy”, poza stronami i ich pełnomocnikami, nie będzie do sądu wpuszczany.
  
Również na gruncie procedur sądowych wprowadzono szereg rozwiązań, które skutkować będą ograniczeniem kontaktów obywateli z sądami. W procedurze cywilnej, bliskiej mi z uwagi na specjalizację zawodową, od pewnego czasu dostrzegalna jest tendencja do eliminowania rozpraw. Poszerza się możliwości procedowania na posiedzeniach niejawnym. W pakiecie rozwiązań określanych mianem tarczy 3.0 wprowadzono zmiany w ustawie z dnia 2 marca 2020 r. o szczególnych rozwiązaniach związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19, innych chorób zakaźnych oraz wywołanych nimi sytuacji kryzysowych (Dz.U. poz. 374, 567, 568 i 695). Nowe rozwiązania rozszerzają katalog sytuacji uzasadniających załatwienie sprawy na posiedzeniu niejawnym. Rozprawy, jeśli będą przeprowadzane, odbywać się mają przy użyciu urządzeń technicznych umożliwiających przeprowadzenie ich na odległość. Nie jestem wrogiem zdalnego przeprowadzania rozpraw, ale nie można wprowadzać ich bez głębszej refleksji, w chaosie i w pośpiechu. Niejawność posiedzeń a także rozprawy w trybie zdalnym ograniczą konstytucyjnie gwarantowaną jawność postępowań sądowych. Nawet wtedy, gdy prezesi zdecydują się wpuścić obywateli do sądu. Ktoś powie, że to wszystko na chwilę. Czy na pewno? W ustawie czytamy, że szczególne zasady obowiązywać mają… w okresie obowiązywania stanu zagrożenia epidemicznego albo stanu epidemii ogłoszonego z powodu COVID-19 oraz w ciągu roku od odwołania ostatniego z nich (art. 15zzs1 ustawy z 2 marca 2020 roku). Może to zatem potrwać nawet kilka lat. Nie funkcjonuje żaden tryb pozwalający ustalić, kiedy ustanie stan zagrożenia epidemicznego. 

W ostatnich latach dużo mówiono o oderwaniu się sądów od obywateli i traktowano to jako zarzut. Teraz to już rzeczywiście będzie fakt. Ironią losu jest to, że obywatele odkryli znaczenie jawności posiedzeń sądowych, jako sposobu kontroli w czasach, gdy zaufanie do niezależności sądów i niezawisłości sędziów zostało nadwątlone. Każdej władzy, także tej sądowej, trzeba patrzeć na ręce, sprawdzać przestrzeganie procedur. W ramach walki z pandemią konstytucyjne prawo obywateli do jawności postępowań sądowych zostało znacząco ograniczone. Sądy działające niejawnie czy niepublicznie to może być zwrot w stronę skompromitowanej przeszłości. Przyglądajmy się tej sytuacji. Okazja będzie już 1 czerwca 2020 roku, kiedy odbędzie się rozprawa dyscyplinarna sędziego Żurka. To pierwszy poważny test pandemicznych ograniczeń jawności procedur sądowych w kontrowersyjnej sprawie.

sędzia SO w Łodzi
Krzysztof Kacprzak

Sąd Najwyższy



Pamiętam dzień, gdy w lipcu 2017 r. pojawił się projekt ustawy, która przenosiła wszystkich sędziów Sądu Najwyższego w stan spoczynku. Wydawało się, że sytuacja jest beznadziejna. 

Pierwsze wezwania, aby w geście protestu utworzyć na Placu Krasińskich łańcuch światła nie dawały żadnej nadziei, były jak krzyk rozpaczy na środku wielkiej pustyni.

Wtedy wydarzył się pierwszy cud. Z dnia na dzień światełek pod sądami przybywało i przez rozpacz zaczęła przebijać się nadzieja. Trzy razy weto krzyczeliśmy, choć niewielu wierzyło, że zostaniemy wysłuchani.

Przyczyny zapewne były inne, ale dwa weta stały się faktem. Na 5 miesięcy Sąd Najwyższy został uratowany. Lipcowe noce miały jednak jeszcze jeden niespodziewany skutek. Sędziowie, którzy siedzieli w szklanych wieżach swoich sądów i komunikowali się ze społeczeństwem formalistycznym językiem wyroków poczuli się zobligowani, aby publicznie zabierać głos w obronie niezależności i apolityczności wymiaru sprawiedliwości.

12 sierpnia 2017 r. weszła w życie tzw. specustawa pozwalająca Ministrowi Sprawiedliwości wymienić prezesów wszystkich sądów w Polsce. To zaktywizowało samorząd zawodowy, a także stowarzyszenia sędziowskie. Pojawił się silny, oddolny głos środowiska. 

W grudniu podjęta została druga próba zgładzenia Sądu Najwyższego. Tym razem zamierzano wysłać w stan spoczynku sędziów, po 65 roku życia, w tym I Prezes, a pozostałych zmarginalizować przez utworzenie dwóch nowych specizb zasilonych przez kontrolowaną przez polityków Krajową Radę Sądownictwa.

Pamiętam 4 lipca 2018 r., gdy wbrew niekonstytucyjnej ustawie Pani Prezes Małgorzata Gersdorf mimo rzekomego stanu spoczynku przyszła do pracy witana przez tłum skandujący "sędziowie są nieusuwalni". Po raz kolejny wydawało się, że to tylko heroiczny upór bez szans na powodzenie. Jednak po zaledwie trzech miesiącach, dzięki zabezpieczeniu TSUE, niemożliwe stało się rzeczywistością i przymusowy stan spoczynku uznano za niebyły.

Zapisane w traktacie o Unii Europejskiej prawo do skutecznej ochrony sądowej stało się źródłem nadziei, że złe zmiany można powstrzymać.

O prawo do niezależności i prawo do Europy upomniało się 11 stycznia 2020 r. ponad tysiąc sędziów maszerujących w togach ulicami Warszawy przy wsparciu pozostałych zawodów prawniczych i zwykłych obywateli. 

Dwa tygodnie później w Sądzie Najwyższym zapadła historyczna uchwała 3 izb, w której rozstrzygnięto rozbieżności w zakresie procesowych skutków orzekania przez sędziów powołanych na urząd w upolitycznionej procedurze. Obraz 59 sędziów obecnych przy ogłaszaniu uchwały obiegł chyba cały świat.To była chwila dumy i chwały. Jednak niestety nie dla wszystkich.

Gdy 30 kwietnia 2020 r. minęła konstytucyjna kadencja I Prezes, po raz kolejny wydawało się, że tym razem to już koniec, że Sąd Najwyższy przetrwa jedynie w sercach niezależnych sędziów.

Zgromadzenie Ogólne obradujące od 8 do 23 maja pokazało jednak siłę, determinację i mądrość tzw. starych sędziów. Bezwzględnie wypunktowano uchybienia proceduralne i niezgodność przeprowadzanych wyborów kandydatów na nowego I Prezesa z art. 183 Konstytucji oraz jednomyślnie wybrano tego, który jako jedyny ma poparcie większości. 

Nie mam złudzeń, aby wybór ten uzyskał akceptację Prezydenta Andrzeja Dudy, ale głęboko wierzę, że ten opór miał sens i musi wydarzyć się coś jeszcze, co znowu cudownie uratuje Sąd Najwyższy. 

Nasz Sąd Najwyższy. 
Nasz wspólny Sąd Najwyższy. 
Niekwestionowany autorytet i drogowskaz.


Sędzia SO w Łodzi
Ewa Maciejewska

RUSZAMY !!!


Sądy powoli się odmrażają. 
Czas zatem wznowić działalność publicystyczną SĘDZIÓW ŁÓDZKICH.


Od 1 kwietnia 2020 r. ze względów technicznych i organizacyjnych zrezygnowaliśmy ze strony internetowej sedziowielodzcy.pl. W jej miejsce postanowiliśmy uruchomić BLOG. W zamyśle ma to być formuła luźniejsza i mniej regularna, ale nadal dająca możliwość bieżącego relacjonowania i komentowania wszystkich ważnych wydarzeń okręgu łódzkiego i ogólniej całego wymiaru sprawiedliwości. Tym bardziej, że po przestoju  związanym ze stanem epidemii zapaść wymiaru sprawiedliwości na pewno pogłębi się, a obecnie jako środowisko praktycznie nie mamy samorządu ani swoich przedstawicieli w kolegium sądu. Do tego wielu z nas doświadcza postępowań dyscyplinarnych, a Sąd Najwyższy  stoi przed groźbą podzielenia losu Trybunału Konstytucyjnego.  Sytuacja cały czas wymaga zatem oddolnego zjednoczenia i spójnego głosu środowiska. 

Przez ostatnie dwa lata jako „sędziowie łódzcy” wyrobiliśmy sobie w sędziowskiej Polsce markę solidnej inicjatywy lokalnej. Mamy nawet swoje miejcie na nowo uruchomionej stronie internetowej FORUM WSPÓŁPRACY SĘDZIÓW. 

Przez ostanie dni z zapartym tchem śledziliśmy to co działo się przy Placu Krasińskich. Jeden z pierwszych tekstów na naszym BLOGU będzie zatem właśnie o Sądzie Najwyższym.  Nie jest to kolejna analiza prawna, ale emocjonalna opowieść o tym jak od lipca 2017 r. władza polityczna próbuje bez powodzenia ten najważniejszy polski sąd unicestwić i przejąć w polityczną służbę.

Kolejny temat to nowe warunki pracy i ograniczenia, także dla jawności rozpraw sądowych. Chcemy "nową normalność" w sądach na bieżąco opisywać  i recenzować.

Zapraszamy do lektury oraz do nadsyłania swoich doświadczeń i przemyśleń na adres: sedziowielodzcy@gmail.com

REDAKCJA